Dawny Konstancin to nie tylko znane konstancińskie rody. To również pracownicy wieży ciśnień, elektrowni, służba, ogrodnicy, dozorcy willi, dozorcy samego Konstancina itp. Warto przypominać również i ich historie oraz nazwiska. Dziś dramatyczna historia z lat 30-tych XX wieku dwóch stróżów nocnych Konstancina – Franciszka Wiśniewskiego i Franciszka Pietrzaka.
„Stróże cudzego mienia.
Jest ciepła czerwcowa noc, poprzetykana zrzadka kulami elektrycznych lamp. Poprzez szeroką ulicę, której …środkiem biegnie do Warszawy stalowa taśma szyn, idą dwaj zgarbieni ludzie. To dozorcy nocni Konstancina, człapią pracowicie przemierzając wzdłuż i wszerz uśpione letnisko. Ten wyższy to Franciszek Wiśniewski, ten młodszy to Franciszek Pietrzak. Wypatrują w ciemności rozwarte szeroko oczy. Potykają zrzadka o ukryte pod sypkim piachem korzenie. Monotonnie płynie noc, której ciszę podkreśla tylko szelest liści. Stróże cudzego mienia przemierzają wolnym krokiem pogrążone w mroku aleje, raz, drugi, trzeci… Aż z jednego z czarnych w mroku ukrytych budynków dolatuje ich szmer. Dźwięk zsypywanych na ziemię czy do worka noży, widelców i naczyń.
- To w kawiarni Komierowskiej [Strasburgerowej] – szepcze jeden. Złodzieje, dorzuca drugi.
Oglądają się po sobie szybkiemi, krótkiemi spojrzeniami, w rękach grube laski, w kieszeniach gwizdki, to wszystko. Całe „uzbrojenie”.
- A jak mają broń, będą strzelali? – podszeptuje tchórzliwa myśl.
Zamkniemy ich na skobel. Zaczniemy gwizdać. Przylecą policjanci, decydują się szybko. Skok do drzwi. Zasuwają skobel. Wewnątrz tupot jakichś spłoszonych nóg. Teraz gwizdki! Tak. Mocniej. Mocniej. Przerwa. I znów. I znów przerwa.
- Posnęli tam na posterunku czy co? – niecierpliwią się gnające szybko przez mózg myśli. I znowu gwizd. I dzwoniąca w uszach przerwa w odpowiedzi. Cisza? – nie, bo oto trzeszczą niepokojąco, zamknięte na skobel, drzwi. Deski wybrzuszają się, rosną, aż wreszcie skobel wylatuje z zawisa odrzucony na bok. Kiwa się przez chwilę niepokojąco. Dwie ciemne postacie wyskakują ze środka. Nisko nad ziemią tryskają czerwono – żółte płomyki. Rwący uszy trzask odzywa się szybko po sobie. Raz, drugi, trzeci, piąty…
Urywają się nagle gwizdki. Cicho osuwa się na ziemię Pietrzak, Wiśniewski podnosi wgórę kij i nagle zwija się wbok na ziemię, słyszy jeszcze szybki tupot uciekających nóg. Pierzak jęczy głucho, przejmująco. Wiśniewski leży niemy i nieruchomy. Daleka jest droga od cukierni Komierowskiej do domu sołtysa, jakże daleko dla Pietrzaka, który czołga się na rękach i na jednej nodze drugą wlokąc za sobą. Stukanie w okno budzi sołtysa Konstancina p.Zofję Mullerównę. Złodzieje ranili mnie i zabili Wiśniewskiego – odzywa się- odzywa się znad ziemi leżąca pod oknem postać. A potem doktór Gutkowski przewieziony z Jeziorny i masa granatowych mundurów policyjnych i karetka Pogotowia Ubezpieczalni. Piętrzą się urzędowe protokóły. Papier odbywa swoją wędrówkę na urzędowych biurkach, przenosi się z piętra na piętro aż spływa do ekspedycji, skąd wychodzi jako zwyczajna pocztowa kartka:
„Pani Franciszka Wiśniewska – ul. Moniuszki. W związku ze śmiercią męża pani Franciszka itd. Itd. Zakład Ubezpieczeń Społecznych postanowił przyznać pani rentę wdowią w kwocie 30 zł 74 gr mies i synowi pani Zbigniewowi Wiesławowi rentę sierocą w kwocie zł 20.49 gr. Pozostała bez grosza wdowa aż do bólu oczu wczytuje się w tę kartkę. W kilka dni Zakład przesyła jej przez pocztę pieniądze. A gdy w dwa miesiące po tragicznym dniu w dniu 14 sierpnia rodzi się dziecko, córeczka Lidia Franciszka, wysyła do Zakładu jej metrykę. I po paru dniach znów dostaje pismo o przyznaniu również i małej Lidji Franciszce 20 zł 49 groszowej renty. To już razem 72 złote, prawie że tyle co zarabiał Franciszek, kiedy żył – szklą się od przypomnienia oczy. (P.K.)”
(na pocztówce stróż Konstancina przed willą Julia)
[
www.facebook.com]