Abstrahując od stanu gminnego budżetu: jeśli zabytkowe wille uda się sprzedać, zyskują jakąś szansę na gruntowną renowację i drugie życie.
W rękach gminy te zabytki nie mają żadnych szans.
Rozmawiałem parokrotnie bezpośrednio z Mazowieckim Wojew. Konserwatorem Zabytków. Moim zdaniem zgodzi się na rozbudowę "Syreny" o drugie skrzydło. Jeśli chodzi o zezwolenie na taką rozbudowę w planie miejscowym, to sprawę reguluje uchwała Rady Miejskiej nr 243/VI/23/2012 z 30 maja 2012: [
bip.konstancinjeziorna.pl]. Forma tej rozbudowy zależy już od MWKZ, a ten wydaje się być otwarty na wiele opcji.
Może narażę się wielbicielom konstancińskich willi, ale większość z nich była budowana jako domy letnie bez solidnych fundamentów, w konstrukcji, która już po 20-30 latach wymagała gruntownego remontu. Te, które budowano solidniej, także wykończył kwaterunek i ponad 60 lat zaniedbań. Lepiej, żeby uległy pewnym przekształceniom, niż żeby wszystkie znikły po kolei. W niemieckich tzw. uzdrowiskach cesarskich na wyspie Uznam w 20 lat po zjednoczeniu Niemiec nie ma już prawie śladu DDR-owskiej tandety. Nawet pozostałe jeszcze bloki "podrasowano" tak, że wyglądają schludnie i solidnie. Setki wspaniałych pensjonatów, hoteli, willi odzyskało dawną świetność (w prywatnych, nie - państwowych rękach), a tzw. "plomby" świetnie wpasowują się bryłą, kształtem dachów, kubaturą, itp., w przedwojenną zabudowę. Natomiast tuż obok - w naszych Międzyzdrojach - wiele spośród najcenniejszych zabytkowych obiektów kurortu nadal się rozpada - i to w samym centrum miasta. Nadal pełno jakichś budek, pokątnych "salonów gier" pod molem, a walące się kamieniczki i chatynki przemieszano w centrum miasta z wysokimi blokami i tylko parę bocznych uliczek zachowuje jeszcze prawie w pełni klimat dawnego kurortu. To, co rzuca się w oczy, to kompletny brak zrozumienia, czym jest ład przestrzenny, jak spójnie i estetycznie łączyć stare z nowym, co jest podstawą charakteru i klimatu kurortu; brak kontroli nad indywidualnymi pomysłami inwestorów. Do tego dochodzi hałas i ruch uliczny, który na Uznam wyprowadzono poza centra miast, zostawiając cały szeroki na prawie kilometr pas nadmorski niemal wolny od ruchu samochodowego (z 18-kilometrową promenadą pieszo-rowerową wzdłuż pasa wydm), a na Wolinie i w Świnoujściu cały ten zgiełk i spaliny nadal skutecznie psują nerwy i zdrowie gościom "uzdrowiska". Na niemieckim Uznam każdy sklepik,. hotel, restauracja ma własny zadaszony, duży parking rowerowy, a stojaki dla rowerów są właściwie przy każdym domu; na rowerze porusza się więcej niż połowa widzianych na ulicy osób. Po Polskiej stronie niemal nie uświadczysz stojaków rowerowych, choć rowerzystów także jest sporo. Dokładnie to samo dotyczy publicznych toalet - w Niemczech bezpłatnych i usytuowanych co paręset metrów na całej przestrzeni kurortu, w Polsce - zazwyczaj płatnych, bardzo rzadkich, a jeśli bezpłatnych, to brudnych i nieestetycznych (śmierdzące toi-tojki). To z kolei przekłada się na stan lasów, parków, wydm.
W letnisku Konstancin mamy dokładnie tę samą sytuację. Nie jest to sprawa wyłożenia iluś tam milionów przez gminę na remonty zabytków, tylko świadomości estetycznej i mentalności zarówno władz lokalnych, jak i nowych elit finansowych - niewiele zmienionej od czasów, kiedy sowieccy żołnierze robili sobie stajnie w pałacach i wychodki w "pańskich" salonach. To, co widzimy u nas na ulicach, w lasach, w nieładzie przestrzennym - jest wytworem "homo sovieticus" - i to tego stwora najpierw trzeba w Polakach zabić, zanim będziemy mogli myśleć o przywracaniu w Polsce ładu przestrzennego, co niestety potrwa wiele pokoleń.
PS. Nie używam tu określenia "homo sovieticus" w znaczeniu tischnerowskim jako człowieka, który oczekuje, że władza zapewni mu byt, opiekę, mieszkanie, obawiającego się odpowiedzialności, nie potrafiącego myśleć samodzielnie, choć ten typ "h.s." oczywiście nadal u nas funkcjonuje. Ja mam jednak na myśli raczej człowieka, którego dziedzictwo komunizmu i niewoli pozbawiło takich cech, jak poczucie przynależności do społeczności, odpowiedzialności za "małą ojczyznę", zmysł społeczny, szacunek i poczucie więzi ze środowiskiem. Taki "h.s." nie szanuje niczego, co znajduje się za płotem jego własnej posesji; zajmuje go tylko interes własny i jego bliskich, zaś na kształt i los otoczenia jest mu zazwyczaj zupełnie obojętny. To, co publiczne, traktuje jak jego ojciec i dziadek - jako niczyje. To człowiek, który zarabiając kilkadziesiąt razy więcej, niż jego rodzice, nadal pali śmieciami w kominku, odpady domowe wozi do pojemnika przy sklepie lub do lasu, a wygląd najbliższej okolicy nie jest przedmiotem jego zainteresowania, choć w otoczeniu własnej posesji ma zapewne równiutki trawniczek i strzyżone iglaki. Zwyczajne bez "kombinowania" przestrzeganie przepisów uważa za nieudacznictwo i głupotę. Nie ma też zmysłu estetycznego i wyższych potrzeb kulturalnych. To młodsza i nowsza odmiana "h.s.", w której mentalność pozaborowo-okupacyjna i PRL-owska połaczyła się z oportunizmem "złotych" lat 90-tych, jest powszechnie spotykana w szeregach polskiej klasy średniej.
Zmieniany 1 raz(y). Ostatnia zmiana 2012-07-29 10:46 przez Tomasz Zymer.